Zapowiadano niespodziankę – niejedni widzieli Islandczyków w półfinale kosztem gospodarzy. Ostatecznie Francuzi nie dali powodów do wstydu, pokonując rewelację turnieju aż 5:2.
Francuzi musieli awansować, dla Islandczyków było to zadanie nadprogramowe, takie na ocenę celującą. Kto jednak powiedział, że jeszcze niedawne „niemożliwe” faktycznie takowym jest? Podopieczni Didiera Deschampsa nie spełniali oczekiwań, a przybysze z dalekiej wyspy pozytywnie zaskakiwali i dopuścili się jednej z największych niespodzianek na Euro, eliminując butnych Anglików. Drugi Brexit sprawił, że nawet Eric Cantona złożył oświadczenie w którym powiedział że zgłasza swoją kandydaturę na selekcjonera reprezentacji Anglii i nie dopuści do tego, by Lwy Albionu po raz kolejny przegrały z drużyną, której bramkarz jest reżyserem filmowym, a trener dentystą na pół etatu.
Po stronie Islandczyków był jeszcze brak presji. Francuzi – reprezentacja teoretycznie lepsza, na dodatek wspomagana przez własne ściany, powinna przejść przez ćwierćfinał suchą stopą. Tyle, że gospodarze męczyli się już z gorszymi, niż rewelacja Euro, drużynami pokroju Rumunii, Albanii lub Irlandii. Oczywiście wszystkie przytoczone teraz drużyny zostały pokonane, jednak nie zmienia to faktu że niejedni doszukiwali się możliwej niespodzianki w ostatnim z ćwierćfinałów Euro 2016. Heimir Hallgrimsson – 1/2 trenera Islandczyków powiedział, że „mogą zagrać mecz życia przeciwko Francji, a i tak przegrać, co nie znaczy że nie myślą o zwycięstwie”.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała jego plany. Już w dwunastej minucie Francuzi przytemperowali zapędy rewelacji turnieju, a swojego drugiego (dopiero) gola na turnieju strzelił Olivier Giroud. Kolejny cios gospodarze Euro zadali w dwudziestej minucie, gdy rozczarowujący do tej pory swoją grą Paul Pogba strzałem głową przełamał się nareszcie i podwyższył prowadzenie Francuzów. Pod koniec pierwszej połowy poprzez gole Payeta oraz Griezmanna (poprzez swój czwarty gol na turnieju, wyrasta na poważnego kandydata na króla strzelców) Trójkolorowi dostatecznie wydawali się pogrążyć w rozpaczy Islandczyków, których szanse zmalały do zera. Błędy obrońców były niegodne poziomu drużyny, która do tej pory pozytywnie zaskakiwała wszystkich obserwatorów. Zawodnikom islandzkim została już tylko walka o godne pożegnanie się z turniejem.
Było im trudno, gra się nie kleiła… ale na złość teorii, postanowili w praktyce strzelić honorowego gola. Uczynił to Kolbein Sigthorsson w 56. minucie. Błyskawicznie odpowiedział Olivier Giroud, który po raz kolejny wykorzystał słabą postawę obrony rywala, przywrócił prowadzenie czterema bramkami, a po chwili zastąpiony został przez Andre Pierre Gignaca. Chwilę później Hugo Lloris we wspaniały sposób obronił strzał rywala z bliskiej odległości, czym zdaje się, ostatecznie uspokoił zapędy Islandczyków.
Wikingowie przebudzili się w 83. minucie, a bramkę strzelił Birkir Bjarnason. Po tej akcji widać było, że Islandczycy nie godzili się na tak surowy wymiar kary i chcieli pożegnać się z przytupem. Udało im się to, mimo wysokiej porażki. Wydawało się po pierwszej połowie, że islandzkiemu komentatorowi przyszło już tylko zapłakać. Ostatecznie może krzyczeć w euforii nie będzie, ale na pewno on jak i pozostałych 300 tysięcy Islandczyków może być dumny ze swoich piłkarzy.