Jeśli ktoś specjalnie wybłagał o urlop u szefa, by móc oglądać igrzyska, to mógł się zawieść. Oto częsta narracja opisująca tegoroczną letnią olimpiadę w Rio de Janeiro.
No i trochę racji w tym jest, bo w niektórych dyscyplinach (piłka nożna, golf, tenis ziemny) kwestia olimpijskiego turnieju ma znaczenie drugorzędne. Nawet jeden z bardziej znanych golfistów, który nie pofatygował się do Brazylii, powiedział, że szkoda zachodu ze względów finansowych. Oczywiście nie chodziło o możliwość dojechania (jak kiedyś), lecz tego, że nagrody w Rio są po prostu groszami w porównaniu z prestiżowymi czempionatami golfowymi.
O tenisie ziemnym również gwiazdy raczej nie lubią mówić. O ile poziom Agnieszki Radwańskiej jest przedmiotem kontrowersji, podług jej zarobków i szumu dotyczącego jej osoby, o tyle Novak Djoković bądź Serena Williams mieli niedostatek szczęścia.
Piłka nożna w Rio jest raczej nudna i nikogo nie interesuje. Jeśli chodzi o atrakcyjność turnieju, przypominała ona raczej sinusoidę. Czyli wzrost poprzez mecz otwarcia i niespodziewane męki Brazylijczyków bądź chłopcy do bicia w postaci Fidżi, by po fazie grupowej zbytnio się już nie interesować. Drugorzędność spowodowana działaniami FIFA i UEFA może boleć organizatorów. Ogólnie mówiąc, gdyby futbol (bądź też soccer) wykluczyć z harmonogramu igrzysk, zbyt wielu by tego pewnie nie zauważyło. A jeszcze mniej płakało.
Ale jeśli chodzi o finał, może już przyciągnąć spojrzenia, niczym atrakcyjna sąsiadka. Gdy czyta się o starciu Brazylii z Niemcami, od razu przychodzi na myśl ciekawa współczesna historia piłkarska. Począwszy od roku 2002, gdy wspaniały Ronaldo (ten kanarkowy oczywiście) pokonał za sprawą dwóch bramek Olivera Kahna i spółkę. Zawalenie jednej bramki przez niemieckiego golkipera i tak nie przeszkodziło mu w zdobyciu nagrody najlepszego piłkarza turnieju, co w wypadku pozycji bramkarza jest tak częste i oczywiste jak to, że autor dzisiejszego „Byle do piątku” wygra w totolotka. Tym bardziej, że ewentualny kupon sam się nie wyśle.
No i te nieszczęsne mistrzostwa świata 2014. Za sprawą porażki 1:7 na własnym boisku Brazylijczycy na stałe wpisali się do encyklopedii pod hasłem „hańba”. Gdyby wymieniać wszystkie powody, dla których był to tragiczny dzień dla tamtejszych kibiców, nie starczyłoby miejsca. I nawet jeśli Neymar i spółka jutro w Rio pokonają Niemców w finale igrzysk, nie zmaże to niesmaku dotyczącego ogólnego poziomu Canarinhos. Nie ten turniej po prostu. Ale i tak kilka spojrzeń przyciągnie ta walka o złoty medal. Nawet jeśli najlepszym strzelcem naszych zachodnich sąsiadów jest Nils Petersen, który jest nieperspektywicznym 28-letnim napastnikiem grającym w średniaku Bundesligi Freiburgu, a kilka lat temu nie powąchał zbytnio murawy, nie strzelając zbyt wiele dla Bayernu Monachium.
***
Dzisiejsze „Byle do piątku” weszło tak późno ze względu na półfinał turnieju siatkarzy, w którym zmierzyli się Włosi z Amerykanami. Po przedwczorajszym meczu Polaków z USA zostałem dobitnie uświadomiony, że warto zobaczyć mecz, który nie będzie dotyczyć podopiecznych Stephane’a Antigi. Jankesi wprost gryźli parkiet i tak zapieprzali, że nie można było uznać, że to nasi siatkarze zasłużyli na półfinał, nawet jeśli w fazie grupowej narobili nam apetytu. Tym boleśniejsze, że porażka 0:3 jest wynikiem idealnie oddającym stan meczu.
Przeżyłem szok jak w trzecim secie Włosi przegrali seta aż 9 do 25! Rozumiem, że Amerykanie są dobrzy, no ale tamta sytuacja nie miałaby prawa się zdarzyć nawet w meczu Polaków z dajmy na to Egiptem. No chyba że kilkanaście lat temu.
No i w tym czwartym secie zdarzyło się coś mało spodziewanego. Już jankesi byli w ogródku i witali się z gąską, gdy nagle Włosi doprowadzili do tie-breaka. Co prawda Zaytsev jest na tyle włoski, na ile mięsa jest w parówkach, jednak każdy Włoch mógł zakrzyknąć „Mamma mia!”. I to ze szczęścia, nie załamania podobnego do naszego po ćwierćfinałowym meczu.
Italia wygrała 3:2. Cóż to był za mecz. Im później, tym przyjemniej się patrzyło. To właśnie to spotkanie udowodniło, co znaczy zapieprzać na przestrzeni całego boiska, jak umiejętnie blokować, a także jak świetnie zagrywać. Tylko tyle i aż tyle sprawiło, że w półfinale zobaczymy polskich… piłkarzy ręcznych, a nie siatkarzy. Tego to nikt się nie spodziewał. Prawdopodobieństwo równa się zeru, ale może podopieczni Tałanta Dujszebajewa podążą drogą reprezentacji Portugalii na Euro 2016? Czyli fatalna faza grupowa, skazywanie na pożarcie, by w decydujących momentach robić swoje i ostatecznie wygrać turniej.
***
Znowu mecz w nocy. Polscy piłkarze ręczni zmierzą się w półfinale z Duńczykami o 1:30 naszego czasu. Producenci kawy mają swoje żniwa. No ale Brazylia w końcu z kawy słynie. Z organizacją igrzysk sprawa wygląda już trochę gorzej, ale cieszmy się. Mimo różnych skandali i zawodzenia posiadają cały czas swoją magię. I wspaniałą historię.