Dokąd doszedł Czarny Protest

Od tygodni, ba! – miesięcy, trwa spór o temat tak delikatny, jak i katalizujący skrajne emocje. Sejm odrzucił projekt o chwytliwej nazwie „Ratujmy Kobiety”, natomiast zakładająca całkowity zakaz przerywania ciąży ustawa antyaborcyjna trafiła do komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.

Dyskusja się zaogniła, do rozmowy dołączało więcej i więcej głosów ze świata polityki, publicystyki, sztuki. Swoje zdanie wyraziła również Krystyna Janda – dyrektorka dwóch warszawskich teatrów, ceniona aktorka i reżyserka, autorka felietonów i scenariuszy – ciesząca się powszechnym szacunkiem i uznaniem. Artystka opublikowała na swoim facebookowym profilu artykuł dotyczący protestu islandzkich kobiet, które 24 października 1975 roku postanowiły zaprotestować przeciwko niedocenianiu ich pracy przez mężczyzn – dziewięćdziesiąt procent obywatelek wzięło tego dnia urlop, również kobiety zajmujące się domem nie wykonywały swoich codziennych obowiązków.

Ta solidarność stała się potężną inspiracją dla polskich feministek – w niezwykłym tempie i przy imponującej organizacji w różnych miastach Polski zaczęła powstawać inicjatywa Czarnego Protestu. Zwolna portale społecznościowe zapełniały się kolejnymi zapewnieniami o solidarności i poparciu dla protestujących, rozpowszechniały się nowe hasztagi, rodziły się chwytliwe hasła i bardziej lub mniej obrazoburcze grafiki. Akcja wywołała równie silną, choć mniej spójną i zorganizowaną reakcję – kontrę podjęły środowiska pro-life, powstały akcje białego czy kolorowego protestu (nie było komu zdecydować o nazwie), dzień modlitw za nienarodzonych,  nowe hasła i memy.

Są różnice, więc jest dyskusja. Jest szeroka grupa oponentów, więc zdarzają się również niewybredne komentarze. Nie powinno nikogo dziwić, że jeśli po dwóch stronach barykady staną ci, dla których temat dotyczy rzezi niewiniątek, a po drugiej ci, który usunięcie dwunastotygodniowego płodu uznają za tak samo etyczny zabieg, jak operowanie zapalenia wyrostka, to na linii stycznej dyskusja będzie wrzała. Oto przeciwstawiamy sobie dobro matki i życie jej dziecka, wolny wybór i ochronę nienarodzonego. Co jest ważniejsze? I kto może o tym zadecydować?

Zaangażowanie niezwykle szerokiej grupy w Ogólnopolski Strajk Kobiet a także odpowiedź myślących o sprawie inaczej niesie nadzieję – przecież chcieliśmy świadomego, obywatelskiego społeczeństwa. Jednak przyglądając się wpisom, tweetom i postom, ale również przysłuchując się telewizyjnym debatom można dojść do mniej pozytywnych wniosków. No bo dlaczego argumentem protestujących była ochrona życia matki? Czyżby ustawa jej nie gwarantowała? Dlaczego czarny protest nazywano powszechnie strajkiem zwolenniczek aborcji, skoro strajkujący wyraźnie opowiadali się przeciw aborcji – za wyborem? W debacie publicznej wciąż łatwo o nadużycia, zwykłą ignorancję. Rzeczony projekt ustawy antyaborcyjnej został spisany na dwóch stronach formatu A4. Wypada tylko przepisać za Markiem Twainem, że kto nie czyta nie jest w niczym lepszy od tego, kto czytać nie potrafi wcale.

Jednak nie to niepokoi najbardziej. Znacznie groźniej brzmiała kpina w wypowiedzi Witolda Waszczykowskiego. Zapytany o komentarz w sprawie poniedziałkowych wydarzeń, szef MSZ miał odpowiedzieć „No niech się bawią. Jeśli ktoś uważa, że nie ma większych zmartwień w Polsce w tej chwili, to proszę bardzo”. Trudniej o jaśniejszy komunikat – psy szczekają, karawana idzie dalej. Jeśli tak mają wyglądać relacje między społeczeństwem a jego przedstawicielami, być może zaostrzymy spór, pojawią się uzbrojeni obrońcy życia pod klinikami aborcyjnymi, protesty przestaną być pokojowe. A może dojdziemy w końcu do wniosku, że czytanie  projektów ustaw jest psu na budę, podejmowanie inicjatyw o kant rozbić, a nauka prowadzenia sporów idzie w las.

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment