Tak skutecznego obcokrajowca w naszej lidze jeszcze nie było. I tak bezradnego w starciu z mocniejszymi rywalami również.
Nemanja Nikolić odchodzi z Legii Warszawa do amerykańskiego Chicago Fire. Wojskowi zarobią na węgierskim napastniku około trzech milionów dolarów. Nic tylko brać kasę z pocałowaniem jankesom ręki. Trudno bowiem znaleźć piłkarza, który ma o sobie tak wysokie mniemanie, jednocześnie mając rozregulowany celownik w meczach o wysoką stawkę.
Nikolić ma za sobą udane półtora roku – został królem strzelców Ekstraklasy, wystąpił na Euro, a także wystąpił w Lidze Mistrzów. Nie wszystko złoto co się świeci. Królem strzelców ligi polskiej potrafił zostać choćby Marcin Robak bądź Robert Demjan. Na francuskich boiskach awansował z reprezentacją Węgier do 1/8 finału, ale jego udział był w tym znikomy. Przegrał rywalizację w ataku z Adamem Szalaiem, który irytował swoją nieporadnością. Mimo wszystko strzelił gola Austriakom, a Nikolić nie. Zaliczył co prawda asystę, ale nie tego wymaga się od snajpera. Z kolei w Lidze Mistrzów strzelał… ale przeciwko amatorom w eliminacjach. Jak nadszedł czas zmagań w fazie grupowej, nagle stawał się niewidoczny. Udało mu się strzelić jedną bramkę przeciwko Borussii Dortmund w pamiętnym pogromie 4:8, tyle że w tamtym meczu piłkę w siatce umieścił nawet 18-letni obrońca Felix Passlack. I wielu innych zawodników.
W poniedziałkowej „Polsce The Times” Nikolić mówił, że nie zasłużył na to by w rozgrywkach Ligi Mistrzów siedzieć na ławce. I tu się myli – zastępujący go Aleksandar Prijović sieknął piękną bramkę Borussii Dortmund, a także był dużo bardziej widoczny w fazie grupowej niż Węgier. „Byłem w szoku. Wściekłość mieszała się z niedowierzaniem. Każdy zawodnik może usiąść na ławce, to nic wielkiego. Ale ja byłem najlepszym strzelcem zespołu, jednym z najlepszych piłkarzy, liderem”.
No i tutaj można się zgodzić, gdyby tylko skończył mówić odrobinę wcześniej. Jak można liderem nazywać kogoś, kto rekordy strzeleckie wykręca w spotkaniach z Koroną Kielce lub Górnikiem Łęczna? Na polskich boiskach Nikolić był nieodzowny, potrafił niemiłosiernie doprowadzać bramkarzy do frustracji. Tyle że europejskie rozgrywki to już wyższa półka – tam napastnik był umiejętnie wyłączany z gry przez obrońców. A przekonaliśmy się później, że defensywy Borussii Dortmund i lizbońskiego Sportingu nie są takie straszne jak je malują. Nawet dla Prijovicia.
Oczywiście Nikolić może się szczycić liderowaniem wśród klasyfikacji strzelców Ekstraklasy. Tyle że za kilka lat kibice będą pamiętali wspaniałe występy Vadisa Odidji-Ofoe w Lidze Mistrzów, bramkę Guilherme dającą awans Legionistom, czy też powrót kapitana Jakuba Rzeźniczaka z niebytu.
Węgier został pożegnany przez fanów Legii Warszawa ogromem braw. Sam przyznał, że schodząc z boiska miał łzy w oczach. To była piękna akcja, napastnik zasłużył na to by doceniono jego zasługi na polskich boiskach. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, takich jak on możemy znaleźć na pęczki – młodszych, bardziej perspektywicznych. Warto za trzy miliony dolarów zakontraktować wartościowego konkurenta dla Prijovicia. Jeśli się nie uda, wtedy Szwajcar może zatracić skuteczność, a Legia zamiast upiec dwie pieczenie na jednym ogniu zostanie bez napastnika. Na razie cieszmy się z dwóch niespodzianek – awansu do Ligi Europy oraz sprzedaży Nikolicia po zawyżonej podług jego umiejętności cenie. Wesołych Świąt!