Był rok 2005, gdy Krzysztof przyszedł do ośrodka dla uchodźców i powiedział: „Chodźcie, pogramy w piłkę, poznamy się trochę”. To dało początek obecnie największej wielokulturowej lidze w Polsce.
Na halę przychodzę wcześnie, dlatego jedynymi kopiącymi piłkę są dwaj Polacy – Artur i Damian. Z upływem czasu pojawiają się kolejni zawodnicy. Kilku Egipcjan, dwóch czy trzech Francuzów, Jemeńczyk, Kolumbijczyk, Nigeryjczyk i Kameruńczyk. Przychodzą też dziewczyny. Trafiam do drużyny z Damianem, Francuzem Baptistem i Kameruńczykiem Emeke. W jednym z meczów Baptiste odbiera piłkę przy linii bocznej i po przebiegnięciu kilku metrów składa się do oddania strzału, jednak na drodze staje mu Aboody ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Niedoszły strzelec pada na ziemię jak rażony piorunem. Już po chwili pomaga mu dwóch Egipcjan i jedna z dziewczyn, a zawodnik z Bliskiego Wschodu przeprasza za faul.
„O to właśnie chodzi w Etnolidze”, myślę.
Trzeba coś zrobić
Z całą tą ekipą grałem na jednym z treningów przed jedenastą edycją Etnoligi. Idea narodziła się jedenaście lat temu, gdy Krzysztof Jarymowicz – prezes „Fundacji dla wolności” – wpadł na pomysł, aby dzięki piłce nożnej pomóc uchodźcom i lepiej ich poznać. Sam te początki opisuje tak:
– Bezpośrednią inspiracją do zaproponowania tym ludziom wspólnej gry w piłkę był grant organizacji Football Against Racism in Europe, która oferowała czterysta euro na inicjatywę pomagającą walczyć z rasizmem w piłce. Powiem szczerze – o uchodźcach nie wiedziałem wtedy prawie nic. Poza tym, że w jakichś ośrodkach pewnie jacyś są. Te kilkaset euro to nawet wtedy nie były wielkie pieniądze, ale stwierdziłem, że jeśli jest jakakolwiek dotacja, to trzeba coś zrobić.
Poszukał więc gdzie znajdują się ośrodki dla uchodźców w Warszawie i poszedł do dwóch: na Siekierkach i na Ciołka. Spotkał tam głównie Afrykańczyków, Czeczenów i Inguszów, którym zaproponował, żeby wszyscy wspólnie zagrali w piłkę. Odpowiedzieli: super. Okazało się jednak, że Czeczeni nie mają w czym grać, więc cały grant poszedł na buty. W pierwszym turnieju wystąpiło siedem drużyn: trzy złożone z obcokrajowców i cztery polskie. Wszystkim tak się spodobało, że zaczęli pytać kiedy następny. Problem tkwił w tym, że Krzysztof nie planował wtedy niczego więcej.
Princes of Persia i brzydkie słowa
Organizatorzy poszli jednak za głosem zawodników, znaleźli środki i odtąd turniej udawało się rozgrywać co roku. Po pewnym czasie sporadyczne mecze przerodziły się w regularną ligę rozgrywaną co tydzień.
– W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że jednorazowe spotkania nie przynoszą oczekiwanego skutku – wyjaśnia mi Krzysztof. – Fakt, ludzie przychodzili pograć, wspólnie spędzić czas, ale na dłuższą metę nie powstawały między nimi żadne trwalsze więzi. Dlatego przekształciliśmy to w ligę. Na samym początku graliśmy systemem „jedna drużyna = jedna narodowość”. Z czasem zauważyliśmy, że niekiedy tworzy to tarcia między zawodnikami z różnych kultur. Wprowadziliśmy więc zasadę mówiącą, że w każdej drużynie mają grać reprezentanci przynajmniej trzech narodowości.
Taką drużyną byli chociażby „Princes of Persia”, w której występował Farzam Rokni, Irańczyk, w Etnolidze od 5 lat:
– W naszym zespole grali między innymi Nigeryjczycy, Niemcy, Ukraińcy, no i my – Irańczycy. To było coś fantastycznego. Nauczyłem się od nich o wiele więcej niż tylko kilku brzydkich słów w ich językach wykrzykiwanych po nieudanych strzałach. Nie no, żartuję. Granie z nimi przekonało mnie, że ocenianie ludzi wyłącznie po tym, z jakiej kultury się wywodzą, jest niesprawiedliwe. Mogę wręcz powiedzieć, że po tych kilku sezonach nawet o swoich boiskowych rywalach przestałem myśleć jako o przeciwnikach. Z biegiem czasu staliśmy się po prostu jedną wielokulturową rodziną. W Etnolidze zdecydowanie chodzi o coś więcej niż tylko o piłkę nożną.
Czeczeni mają problem
Zaczęło się od Rachel – Nigeryjki, która była w drużynie razem z chłopakami. Kiedy przyszła na pierwszy mecz, kilku przeciwników pokazywało ją palcami. Gdy dziewczyna w pierwszej połowie spotkania strzeliła trzy bramki, zaczęto zastanawiać się nad zaproszeniem kobiet na stałe.
Nie wszyscy byli zachwyceni. Grający w lidze uchodźcy z Czeczenii od początku oponowali przeciwko rozegraniu meczu z dziewczynami, ponieważ szariat zabrania im dotykania obcej kobiety. Organizatorzy byli w tej kwestii nieugięci, dlatego tamci ostatecznie odpuścili i przełomowy mecz się odbył.
Obecnie twórcom Etnoligi bardzo zależy na udziale kobiet. Krzysztof tłumaczy, że w każdej drużynie muszą grać co najmniej trzy. Dodatkowo jedna zawsze musi znajdować się na boisku.
O tym, jak to jest kopać się po kostkach z chłopakami rozmawiam z Weroniką, która na halę przychodzi zaraz po mnie.
– Wcześniej było to możliwe tylko na podwórku. Dopiero Etnoliga dała mi taką szansę – tłumaczy. – Owszem, wielu ludzi jest zdziwionych widząc na boisku dziewczyny. Oni często nie rozumieją, że chłopcy zawsze mają kolegów grających w piłkę, a my zwykle takich koleżanek nie mamy. Słyszałam już nawet pytania o to, czy jest w ogóle taka potrzeba. Jak widać – jest.
Po pierwszym zetknięciu z dziewczynami w korkach większości chłopaków coś przeskakuje w głowie.
Giorgi, Gruzin mieszkający w Polsce od upadku ZSRR:
– O projekcie dowiedziałem się od kolegi, Somalijczyka. Po zgłoszeniu swojej chęci do gry odezwało się do mnie kilka zespołów. Losowo wybrałem jeden z nich. Gdy przyszedłem na boisko, okazało się, że jest to damska drużyna z kilkoma mężczyznami. Moje zdumienie było tym większe, że nigdy wcześniej nie miałem okazji grać w kobietami.
Dzisiaj ma już za sobą cztery sezony. Wspominając swoje początki, dodaje jeszcze:
– To była jednak tylko pierwsza z rzeczy, które mnie zaskoczyły. Drugą był poziom niektórych zawodniczek. Nieraz zdarzyło się, że to dziewczyna strzelała kluczową bramkę decydującą o tym, czy graliśmy dalej, czy odpadaliśmy z danego turnieju. W takich momentach niejeden mężczyzna zmienia swoje podejście.
Taniec brzucha, chaczapuri i Gwinea
Raz do roku piłka idzie w kąt. Każda drużyna musi opowiedzieć o sobie i o kulturze krajów, z których pochodzą zawodnicy. Przyznaje im się za to punkty równoważne z tymi wywalczonymi na boisku. Weronice i Giorgiemu najmocniej zapadła w pamięć dziewczyna z Bliskiego Wschodu, która wykonywała taniec brzucha. Poza tym w każdej kolejce inna nacja przygotowuje dania i przekąski charakterystyczne dla swojego regionu. Gruzin opowiada mi, jak przyniósł ze sobą chaczapuri – tradycyjny kaukaski placek zapiekany z serem.
– Taka forma mówienia o swoim kraju jest bardzo skuteczna – dodaje.
Pomysłodawca Etnoligi wspomina natomiast o zawodniku z Gwinei:
– Na pierwszy rzut oka w swojej prezentacji nie zrobił niczego niezwykłego. Opowiedział o swoim państwie, pokazał flagę i kilka zdjęć. Ludzie jednak słuchali go z szeroko otwartymi oczami. Pewnie kilku z nich wcześniej nie wiedziało nawet, czy ta Gwinea jest w Afryce, czy w Azji. Gdyby nie ten chłopak, prawdopodobnie nigdy by się nie dowiedzieli.
Tego się nie da
Widząc atmosferę, która towarzyszy Etnolidze, niewiele osób zastanawia się, jakie ściany musi przebić Krzysztof, aby umożliwić zawodnikom rozegranie każdego kolejnego sezonu. Jak sam mówi, najpoważniejszą zaporą są pieniądze. Poszukiwanie środków powraca co sezon jak niechciany bumerang.
– Udział w lidze jest bezpłatny. Obowiązkowe składki czy wpisowe uniemożliwiłyby start kilku drużynom, a nam chodzi przecież o wyrównywanie szans. Dlatego znalezienie grantu czy sponsora przed każdą kolejną edycją to temat numer jeden – dopowiada prezes fundacji.
Drugi mur stawiany jest przed organizatorami już ludzkimi rękami. Murarzami okazują się być urzędnicy. Krzysztof opowiada, że przez długi czas, kiedy przychodził przedstawić projekt Etnoligi w biurze ds. sportu słyszał: „To nie jest inicjatywa sportowa. Wam chodzi o integrację, idźcie do biura ds. społecznych”. Tam natomiast odprawiano go z komentarzem: „Przecież wy gracie w piłkę, idźcie do tych od sportu”. Ostateczną bronią urzędników i administratorów boisk odbierającą chęci do działania jest: „Tego się nie da”.
Ty możesz zostać
Wszyscy moi rozmówcy zwracali uwagę, jak potężnym narzędziem do walki z uprzedzeniami i niechęcią do „innego” jest sport. Pytam ich, dlaczego tak uważają.
Giorgi: – Dzięki piłce nożnej na świecie miały miejsce rewolucje, zmiany na poziomie politycznym i społecznym. Za pomocą sportu można najpierw zjednoczyć ludzi bez względu na pochodzenie, a potem zmienić ich przekonania.
Krzysztof: – Sport sprawdza się w integrowaniu ludzi, ponieważ nie ma w nim przymusu. Możesz przyjść na jeden mecz, a na drugi już nie. Poza tym liczy się jak podajesz, a nie gdzie się urodziłeś.
Artur: – Może to dlatego, że wspólne granie pokonuje wiele barier, w tym językową. W Etnolidze uwielbiam to, że nawet jeśli nie umiesz dobrze mówić po angielsku, możesz dogadać się za pomocą piłki.
Na koniec rozmowy Krzysztof opowiada mi jeszcze jedną historię. Kiedyś przyszedł do niego chłopak, muzułmanin. Powiedział, że musiał usunąć ze znajomych na Facebooku swojego kolegę z Etnoligi, Polaka, bo ten napisał na swojej tablicy „Wszyscy muzułmanie won”. Poszli więc razem do niego i Mohad zapytał: „Słuchaj, ale ja też jestem muzułmaninem. Czy ja też mam uciekać?”. Tamten odpowiedział: „Nie no, ty możesz zostać”. Chłopak ciągnął dalej: „A moi koledzy z drużyny? Oni też są muzułmanami”. W tamtym wtedy coś drgnęło.
Tak się wygrywa w Etnolidze.