„Łowiectwo jest elementem ochrony środowiska przyrodniczego” – w taki sposób definiuje je ustawa „Prawo łowieckie” z 1995 roku. Przepiękna definicja, która niestety w żaden sposób nie oddaje okrucieństwa tego sportu. Ponad 100 tysięcy osób w Polsce posiada licencję myśliwego. Innymi słowy: licencję na zabijanie.
Kultywowanie tradycji oraz obcowanie z przyrodą, przeżywanie radości w gronie braci myśliwskiej… To wszystko stanowi tylko przykrywkę dla zabijania z zimną krwią. Szczególnie hipokrytyczny wydaje się zaś “Zbiór zasad, etyki i zwyczajów łowieckich” opracowany przez Komisję Etyki Tradycji i Zwyczajów Łowieckich Naczelnej Rady Łowieckiej z 6 czerwca 1992 roku. Wszakże jak można nazwać odbieranie życia zwierzętom, na dodatek z wielką pasją oraz zaangażowaniem, czymś etycznym?
„Wątpliwości związane z zachowaniem etyki myśliwy rozstrzyga we własnym sumieniu, zgodnie z prawem i zwyczajami łowieckimi” – głosi ten kodeks.
Skoro ostatnie słowo ma tutaj sam myśliwy, po co w ogóle powstał podobny zbiór zasad?
Kolejnym dziwnym określeniem jest wyraz „sumienie”; trudno jest doszukać się sumienia wśród ludzi, którzy mordują zwierzęta wykorzystując przy tym nieświadome całego procederu psy, nazywane myśliwskimi. Jakby tego było mało, są one niejednokrotnie ranione przez agresywne dzikie zwierzęta. Nietrudno się więc domyślić, że psy narażane są na utratę nie tylko zdrowia, ale nawet życia. W imię, rzecz jasna, hobby właściciela.
„Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę” – jest zapisane w Ustawie o Ochronie Zwierząt.
Czy myśliwy zabierający swojego psa na polowanie żyje zgodnie z tą ustawą? Nie wydaje mi się.
Niestety, tak długo jak w Polsce ten krwawy sport jest legalny, znaczenie myśliwych krwią zamordowanego zwierzęcia, zabawy w „Króla Polowania” oraz preparowanie szczątków będzie na porządku dziennym. Światek myśliwych to zamknięte środowisko, w które ciężko wejść, a tym bardziej udowodnić mu bestialstwo.
„Łowiectwo jest elementem ochrony środowiska przyrodniczego” – w taki sposób definiuje je ustawa „Prawo łowieckie” z 1995 roku. Przepiękna definicja, która niestety w żaden sposób nie oddaje okrucieństwa tego sportu. Ponad 100 tysięcy osób w Polsce posiada licencję myśliwego. Innymi słowy: licencję na zabijanie.
Kultywowanie tradycji oraz obcowanie z przyrodą, przeżywanie radości w gronie braci myśliwskiej… To wszystko stanowi tylko przykrywkę dla zabijania z zimną krwią. Szczególnie hipokrytyczny wydaje się zaś “Zbiór zasad, etyki i zwyczajów łowieckich” opracowany przez Komisję Etyki Tradycji i Zwyczajów Łowieckich Naczelnej Rady Łowieckiej z 6 czerwca 1992 roku. Wszakże jak można nazwać odbieranie życia zwierzętom, na dodatek z wielką pasją oraz zaangażowaniem, czymś etycznym?
„Wątpliwości związane z zachowaniem etyki myśliwy rozstrzyga we własnym sumieniu, zgodnie z prawem i zwyczajami łowieckimi” – głosi ten kodeks.
Skoro ostatnie słowo ma tutaj sam myśliwy, po co w ogóle powstał podobny zbiór zasad?
Kolejnym dziwnym określeniem jest wyraz „sumienie”; trudno jest doszukać się sumienia wśród ludzi, którzy mordują zwierzęta wykorzystując przy tym nieświadome całego procederu psy, nazywane myśliwskimi. Jakby tego było mało, są one niejednokrotnie ranione przez agresywne dzikie zwierzęta. Nietrudno się więc domyślić, że psy narażane są na utratę nie tylko zdrowia, ale nawet życia. W imię, rzecz jasna, hobby właściciela.
„Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę” – jest zapisane w Ustawie o Ochronie Zwierząt.
Czy myśliwy zabierający swojego psa na polowanie żyje zgodnie z tą ustawą? Nie wydaje mi się.
Niestety, tak długo jak w Polsce ten krwawy sport jest legalny, znaczenie myśliwych krwią zamordowanego zwierzęcia, zabawy w „Króla Polowania” oraz preparowanie szczątków będzie na porządku dziennym. Światek myśliwych to zamknięte środowisko, w które ciężko wejść, a tym bardziej udowodnić mu bestialstwo.