Polska odpada z Euro 2016 po przegranej z Portugalią w rzutach karnych. Piękny sen się skończył, ale do koszmaru nam daleko. Mamy drużynę, która nie zna poczucia wstydu.
Ryszard Ochódzki w nieśmiertelnym „Misiu” mówił, „żeby plusy nie przesłoniły nam minusów”. Trudno znaleźć stwierdzenie wobec reprezentacji Portugalii, które nie pasowałoby bardziej. Co z tego, że Cristiano Ronaldo, co z tego że pewni siebie i ambitni jak zwykle… jeśli cały zespół naszych ćwierćfinałowych rywali był w cieniu gwiazdy, a także mimo awansu jest największym rozczarowaniem fazy grupowej? Przecież podopieczni Fernando Santosa ledwo co wyszli z najsłabszej grupy, zajmując w niej trzecie miejsce za Węgrami (rozgromionymi 0:4 w meczu z Belgami) i rewelacyjną Islandią. Dodatkowo sam trener nie wydaje się alfą i omegą, gdyż niedawno na temat piłkarzy polskiej kadry stwierdził, że „większość z nich na co dzień występuje w Niemczech”, podczas gdy naprawdę za naszą zachodnią granicą jest ich tam tylko dwóch – Łukasz Piszczek i Robert Lewandowski.
Pazdanomanii, Milikokrytyki – ciąg dalszy. Cristiano Ronaldo był w przeróżnych memach straszony Michałem Pazdanem, a Arkadiusz Milik był przez niejednych „znawców” wyśmiewany pod względem jego skuteczności na turnieju. Dobrze, że słychać było również głosy rozsądku, przywołujące fakt że Robert Lewandowski mając 22 lata (tyle co obecnie Milik) był bardzo krytykowany za swoją grę w Borussii Dortmund, a o strzeleniu gola Niemcom w eliminacjach do wielkiego turnieju mógł tylko pomarzyć.
Portugalczycy ukazywali swoją butę – niestety skarani zostali tylko raz, gdy Robert Lewandowski w drugiej minucie wyprowadził Polaków na prowadzenie i ukazał rywalom, że nie będzie im łatwo. Gary Lineker poprzez pierwszy gol naszego napastnika napisał iż „wspaniale widzieć, że Lewandowski dołączyć do imprezy”. Trudno nie przyznać mu racji, mimo tego jak wiele pracował na rzecz drużyny, to napastnika rozlicza się po prostu z goli. Przez pierwsze pół godziny meczu przedstawialiśmy się lepiej niż podopieczni Fernando Santosa, ale w 33. minucie Renato Sanches poprzez wspaniały strzał zza pola karnego, wyrównał stan meczu. Spotkanie zaczęło się od nowa.
Starcie było wyrównane – zarówno Polacy stwarzali sobie okazję, jak i Portugalczycy, a obowiązkiem Cristiano Ronaldo było wykorzystanie jednej z nich, na koniec drugiej połowy oraz regulaminowego czasu gry. Dogrywka przebiegała już w inny sposób niż w trakcie katuszy ze Szwajcarami, gdy zwycięskie rzuty karne okazały się szczęśliwym zwieńczeniem katorgi podczas dodatkowych 30 minut na wyłonienie wygranego. „Najlepszą obroną jest atak” – pomyśleli podopieczni Adama Nawałki. Niestety, nie przyniosło to 100% skutku, gdyż znowu o awansie zadecydować miały rzuty karne.
Znowu „jedenastki”, znowu ten sam zestaw. Na pierwszy ogień obie gwiazdy – Cristiano Ronaldo i Robert Lewandowski, obaj bezbłędni. Nawet Arkadiusz Milik nie strzelił po rękach bramkarza, a nawet nie dał powąchać piłki Rui Patricio. Karnego na wagę naszej porażki zmarnował Jakub Błaszczykowski, który najbardziej na to nie zasługiwał. Najlepszy zawodnik naszej kadry w trakcie Euro 2016, strzelec dwóch ważnych goli, kiedyś kapitan Polaków, który pomimo prehistorii swojej funkcji dalej ciągnął kolegów ku wspaniałej postawie. To właśnie skrzydłowy jako jedyny nie trafił z „wapna” i sprawił, że kilkanaście sekund później, Ricardo Quaresma mógł po raz kolejny dobić rywala. Po Chorwatów, przyszedł czas na Polaków – tym razem z rzutu karnego.
Nie ma co się tak cieszyć Drodzy Portugalczycy. Do tej pory nie wygraliście żadnego meczu w regulaminowym czasie gry – Wasze zapędy ukracały reprezentacje Węgier, Islandii, a nawet Austrii – największego rozczarowania turnieju oprócz Was. Oczywiście zwycięzców się nie sądzi, ale nie ma problemu. Jesteśmy dumni z reprezentacji Polski, ukazała ona dobitnie że po prostu należy jej się szacunek, którego nie potrafiła ukazać reprezentacja Szwajcarii poprzez swoją małostkowość. Łukasz Fabiański miał do siebie pretensje, nie obronił żadnego karnego na turnieju. Ale to nie o to chodzi… gdyby zliczyć ile zawdzięczamy naszemu golkiperowi, każdy kibic mógłby się nie wypłacić. Pomimo tragedii, gdyż apetyt rośnie w miarę jedzenia, jesteście bohaterami. Jak powiedział po meczu Kamil Glik – „to boli, ale wrócimy silniejsi”.