Czytanie może być uzależnieniem. Mogę to potwierdzić na własnym przykładzie, kiedy z zapartym tchem kończę kolejną w tym tygodniu już powieść. Potem pustka. Przeżywanie ostatnio zakończonej książki. Następnie powraca ten dobrze mi znany głód. Wtedy zazwyczaj odwiedzam najbliższą księgarnię i z namaszczeniem przeglądam interesujące mnie tytuły. Gdy już jakaś mnie zaciekawi odwracam na tył, by skontrolować cenę i wtedy szok. To co chce dziś przedstawić to nie mój książkoholizm. Chciałabym właśnie wyrazić się na temat tej małej liczby znajdującej się na dole tylnej okładki, a dokładniej „stałą cenę książki”. Zaskoczeni?
Gdy dyskutuje o tym w gronie przyjaciół padają sformułowania „ To głupie!”, „ Bezsensu!” , „Po co ?!” Tak, te wykrzykniki oddają naturę tej rozmowy. Założenia tej ustawy często wywołują u mnie paniczny śmiech i cisną do ust słowa „Że jak?!”. Stała cena to cena okładkowa książki, którą ustala sobie autor dzieła z swoim wydawcą. Potem jakieś bzdety ile procent zysku otrzyma każdy z nich i tak dalej i tak dalej… Ale jaki jest w ogóle sens ustalać cenę skoro księgarze zaraz po wydaniu nakładają 25% zniżkę! Czy to, aby nie mija się z celem? Teoretycznie cena okładkowa powinna utrzymywać się 12 miesięcy po znalezieniu się na półce księgarń. Więc jak to jest?
Autor nie zyska i nie straci. Honoraria pozostaną takie same. Znowu się pcha do ust pytanie – dlaczego?
Może przejdźmy do ważniejszej kwestii. Czytelnik kupując książkę płaci drożej. Co nam da 25% upust skoro i tak płacimy więcej niż przed ustawą? No właśnie… nic. Sieciowe księgarnie dużo na tym tracą. Klienci zostają zdziesiątkowani. Nokaut.
Zainteresowana tematem odwiedziłam małą księgarnię, która ma zaledwie kilka placówek. Spytałam się o zmiany jakie zaszły po wprowadzeniu nowej ustawy m.in. o liczbę klientów. Jak się dowiedziałam nie spadła i wciąż utrzymuje poziom. Tu chyba trafne byłoby określenie „wierny klient”. Małe księgarnie trzymają się zasad ustawy dzięki czemu cena okładkowa ma sens i jest pozytywnie odbierana. Kupujący korzysta na tym lepiej.
Dobrze, a teraz sprawa, która wywołuje u mnie spazmatyczne salwy śmiechu, mianowicie argumenty za „stałą ceną książki”. Pierwszy dotyczy oczywiście pieniędzy. Rozumiem unormowanie cen na rynku. Chociaż nadal nie wiem czemu książka, która ma stron 200 kosztuje praktycznie tyle samo co ta, która stron ma 400. Przepraszam, ale czy tylko ja uważam, że to nielogiczne? Ale powiedzmy, że jest minimalna poprawa. Bardziej skłaniający do refleksji jest drugi argument, który oświadcza, że ustawa wpłynie na rozwój kultury i literatury. Poproszę o chwilę ciszy dla twórców tej argumentacji. Rozwój kultury, no dobrze, ale w której części się objawia? W podwyższeniu cen? Niezmiennej sytuacji małych, miejskich księgarń?
Promocjach sieciówek? A może coś zupełnie innego? Jeżeli źle patrzę proszę uświadomcie mnie o tym, ponieważ ja nie widzę w tym ani trochę racjonalności. Jestem czytelnikiem, kupującym oraz wielbicielem każdej godziny spędzonej nad powieściom, który potrafi jeszcze logicznie rozumować. Przyszło mi właśnie do głowy pewne porównanie. “Stała cena książki” to kosmos, a co my o nim wiemy? Niewiele. Tak bym określiła tę zacną ustawę. Niepewną, nieznaną i dziwną.