Dwa dni Soundrive Festival w tekście i zdjęciach

Trzy dni muzycznego szaleństwa, a tylko na dwóch z nich udało mi się być. Muzyka rozgrzewająca tłumy i omal rozrywająca wnętrzności. Szalony rock, brudny punk i rap. Stocznia na kilka chwil stała się pępkiem świata jeżeli chodzi o muzykę alternatywną. I jak wyszło?

Nie będę ukrywać, że najbardziej wyczekiwanym przeze mnie punktem wieczoru był czwartkowy koncert zespołu Glass Animals. Bez opamiętania słuchałam ich płyty Zaba, ale to, co wydarzyło się w gdańskim klubie B90 przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przyzwyczaiłam się do tego, że to, co słyszę na żywo, podoba mi się bardziej od tego, czego słucham z kompaktu. Jednak energetyczny występ Glass Animals był pierwszym, na którym nie tylko postukiwałam nogą, ale cała rwałam się do tańca. Z resztą nie tylko ja. Sam wokalista Dave Bayley szalał za mikrofonem, najchętniej przy utworze Gooey.

Jednak Glass Animals to tylko część zarówno czwartkowego, jak i piątkowego muzycznego menu serwowanego w ramach Soundrive Festival. Moje mocno wytrawne serce melomana zachwycił już pierwszy występ – 30daysofline. Zespół, który, przyznam szczerze, słyszałam po raz pierwszy wywarł na mnie ogromne wrażenie. Banalne-niebanalne utwory ujmowały tym bardziej, że były wyśpiewane po polsku. Już przy pierwszych nutach moje myśli pobiegły w stronę Bobby’ego the Unicorn, który na Soundrive Festival wystąpił w zeszłym roku. Coś łączy 30daysofline i Bobby’ego. A co? Teksty, gitarowe przygrywki i nieprogramowy głos.

Rockowo-punkowy repertuar nieco przełamał duet Małe Miasta, który pojawił się na małej scenie o dwudziestej drugiej. Nawet bez zerkania w rozpiskę godzinową, wiadomo było, kto za moment wystąpi. Podświetlone logo MM jednoznacznie wskazywało na dwóch Mateuszów wchodzących w skład Małych Miast.  Prócz wyśpiewania i wygrania utworu Małe Miasta, pojawił się m.in. Banan. Elektroniczne brzmienia w parze z dorzucanym gdzieniegdzie rapem oraz zmienionym elektronicznie głosem jednego z artystów rozgrzały tłum.

Ale, ale… największym zaskoczeniem czwartku był zdecydowanie East India Youth. Na pierwszy rzut oka spodziewałam się skromnego występu, ale to, co wyprawiał na scenie East India Youth, który (uwaga!) występował w pojedynkę, zawstydziłoby nie jeden większy zespół rockowy. Na scenie nie było nikogo niepozornego, był za to człowiek orkiestra.

Z piątkowych występów już pierwszy był moim wyczekiwanym. Olsztyńskie Oslo Kill City dotąd znałam tylko z opowieści znajomych i odsłuchań na YouTube. Nuty post-punkowe i gitarowe pozwoliły odprężyć się po dniu w pracy. I przy okazji przygotować się na kolejne koncerty w ramach Soundrive.

A po Oslo Kill City przyszedł czas na Thomstona, osiemnastolatka z Nowej Zelandii. Muszę przyznać, że ciepło zrobiło się na sercu, gdy porwały mnie pierwsze nuty jego utworów. Jego twórczość jest dowodem na to, że młodzi ludzie także potrafią stworzyć coś naprawdę dobrego. Thomas przełamał stereotyp nastolatka nadgorliwie siedzącego przed ekranem komputera i telewizora. Tę kurtkę kupiłem w Londynie za grosze, ale muszę ją zdjąć, jest za ciepło – powiedział w przerwie między kolejnymi utworami.

Po nim magiczny All We Are, kolejny zespół, którego nie spodziewałam się na tegorocznej edycji Soundrive, tak samo jak Glass Animals. Spokojne, melancholijne utwory, które znałam z wersji albumowych, na scenie stały się prawdziwymi bombami energetycznymi. Głos Guro Gikling od początku mnie fascynował, jednak w piątek po prostu przechodziły mnie ciarki. Całe trio, mimo że wywodzące się z różnych zakątków świata – Norwegia, Irlandia i Brazylia – wykonało kawał dobrej roboty zarówno tydzień temu na scenie Soundrive, jak i ogólnie, w czasie nagrań studyjnych.

Wstrzymywałam się z napisaniem tej relacji, chciałam pozostać przy zdjęciach, ponieważ cały Soundrive Festival zachwycił mnie na tyle, że po prostu brakuje mi słów, a to, co uda mi się wykrzesać, nie odda w pełni tego, co działo się na miejscu. Klimatu całemu wydarzeniu dodawało z pewnością usytuowanie festiwalowego klubu. Tereny Stoczni Gdańskiej i portowe dźwigi w świetle zachodzącego słońca i czułeś się jak w czasie nadzwyczaj udanej próby garażowej. Oby więcej tego typu gigów. I do zobaczenia za rok. Mam nadzieję.

fot. Sandra Biffou Wojewska

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment