Play-off Champions League – dla jednych obiekt marzeń, dla drugich pole najcięższych bitew. Pierwsze mecze rzadko decydują o końcowym rezultacie rywalizacji, podobnie będzie i teraz. Nasze eksportowe ekipy nie zawiodły – cudowna pogoń płocczan oraz wymęczona wiktoria Vive.
Nafciarze po swojemu. Vardar wciąż nie lubi Płocka
Wisła środowe spotkanie kontrolowała przez 35 minut. Na tyle starczyło jej sił. Choć w trakcie pierwszej partii prowadziła nawet 15:11, to jednak Macedończycy byli o wiele bliżsi wygranej. Jeszcze na trzy minuty przed końcową syreną wygrywali 26:30, trzymając w garści okazałe zwycięstwo i pokaźną zaliczkę. Jednak Nafciarze pokazali niezłomny charakter i zdobywając cztery bramki z rzędu doprowadzili do remisu (30:30). Trafieniem na wagę utrzymania statusu quo do sobotniego rewanżu popisał się Marko Tarabochia.
Rozpatrując zapis Orlen Wisły ze środowego meczu z Macedończykami, w oczy kole uderzające podobieństwo do ubiegłotygodniowego starcia z Vive Tauronem Kielce.
Znów najskuteczniejsi okazali się kołowy Tiago Rocha (7 bramek) oraz leworozgrywajacy Dan-Emil Racotea (6 trafień). Biorąc pod uwagę całokształt, ciężar zdobywania bramek w płockim zespole rozłożył się niemal identycznie jak w starciu z mistrzami Polski. Ponownie Nafciarze świetnie współpracowali z obrotowym (stąd świetne statystyki Rochy). Znów grą płocczan rewelacyjnie dyrygował znajdujący się w życiowej formie Tarabochia, który mecz zakończył z 6 bramkami, a dołożył zapewne drugie tyle asyst. Co może martwić jednak, podopieczni Manolo Cadenasa po raz kolejny nie wykorzystali potencjału swoich skrzydeł. Płoccy skrzydłowi przeciwko Vardarowi zdobyli zaledwie 5 bramek. To niewiele lepiej niż w starciu z Vive (wówczas 4). Ta statystyka ukazuje również niezbyt zorganizowane wyprowadzanie kontrataków. Nafciarzom ewidentnie zabrakło kilku “łatwych bramek”. Z drugiej strony jednak, tak marne zdobycze płockich skrzydłowych są wynikiem założeń szkoleniowca Wisły, który konsekwentnie przez cały mecz zawężał pole gry. Płocczanie ogromną większość ataków rozgrywają przez środek. II linia (de Toledo + Tarabochia + Racotea) wraz z kołowym (Rochą) zdobyła aż 23 z 30 bramek całego zespołu.
Odmiennie swoje akcje starał się rozgrywać Vardar. Macedończycy grali znacznie szerzej oraz dzięki wielu szybkim atakom chętniej wykorzystywali swoich skrzydłowych. Łącznie aż 11 razy. Wobec kontuzji Gorboka oraz Filipa Lazarowa, Macedończycy dysponowali zaledwie dwoma klasowymi, praworęcznymi rozgrywającymi. Jednak zarówno Cindrić, jak i Karacić najlepiej czują się na środku rozegrania. Występując wspólnie na parkiecie przez niemal całe 60 minut, zaprezentowali ciągłą wymienność pozycji, z czym płocka defensywa miewała spore problemy. Karacić zakończył mecz z sześcioma trafieniami na koncie, Cindrić do płockiej bramki trafił pięć razy. Obaj większość swoich bramek zdobyli po dynamicznych wejściach w strefę, co tylko potwierdza od dłuższego czasu stawianą tezę, iż blok defensywny Nafciarzy lepiej radzi sobie z rzutami z dystansu. Lecz nic w tym dziwnego, wszak Wisła dysponuje najwyższym składem w całej Lidze Mistrzów. Problemem dla v-ce mistrzów Polski stają się zaś rozdzierające obronę ataki pomiędzy dwóch defensorów, wykonywane przez szybkich, zwinnych rozgrywających. Właśnie w ten sposób Cindrić z Karacicem napsuli najwięcej krwi podopiecznym Manolo Cadenasa. Na uwagę zasługuje także po raz wtóry perfekcyjne upilnowanie koła rywali. Z tej pozycji Vardar zdobył ledwie 3 bramki.
Choć płocczanie starali się jak mogli, by powtórzyć wynik sprzed roku (również u siebie, również w 1/8 zdominowali Vardar, wygrywając 32:26), nie byli w stanie utrzymać tempa i intensywności gry po wycieńczającym starciu z Vive trzy dni wcześniej. Mając w pamięci ubiegłoroczną podróż do Skopje, należy przyznać, że szanse Nafciarzy na awans są nad wyraz nikłe. Czego możemy być jednak przed rewanżem pewni, to fakt, iż Wiślacy na parkiecie z pewnością się nie położą.
Z Białorusi z tarczą i awansem na talerzu
Ci, którzy po wyjeździe do Brześcia spodziewali się łatwego i spokojnego zwycięstwa, zawiedli się niesamowicie. Pierwsza połowa sobotniego starcia, zagrana pod całkowite dyktando Białorusinów, zakończyła się przewagą Mieszkowa 14:12. Jednak Vive z pierwszych 30 minut a Vive po wyjściu z szatni to dwa inne zespoły. Grając szybciej, grając lepiej i przede wszystkim grając skuteczniej, żółto-biało-niebiescy przełamali opór gospodarzy i od stanu 21:22 prowadzenia już nie oddali. Ostatecznie – 28:32 – wynik dający awans na wyciągnięcie ręki.
Zacząć należy od stwierdzenia, iż nie był to mecz bramkarzy. Stąd wysoki wynik i duża skuteczność obu drużyn (63% do 66 na korzyść Vive). Rezultat mógłby być jeszcze wyższy, gdyby mecz nie przerodził się w konfrontację dwóch murów obronnych – obie ekipy ogromny nacisk położyły na grę w defensywie.
Talant Dujszebajew postarał się bardzo, by oszukać rywali. Kielczanie zaskoczyli przede wszystkim grą obronną w przewadze. Mistrzowie Polski bardzo często stosowali system 3-3, 3-2-1 a w pewnym momencie nawet 4-2. Zabieg ten okazał się skuteczny, gdyż postawieni pod presją gospodarze często gubili się i w efekcie tracili piłkę. Podczas gry sześciu na sześciu nowy selekcjoner reprezentacji Polski zaskakująco rzadko korzystał z defensywy 5-1. Vive grało agresywnym 6-0, broniąc już w okolicach linii przerwanej. Mieszkow zaś mieszał ustawieniem niemiłosiernie. Właściwie w każdej akcji trener Bebeszko zmieniał detale. Czasem uciekał się do zmian radykalnych – to krycie indywidualne jednego zawodnika, to płaskie jak stół 6-0, to atak na graczy Vive już na 12. metrze.
Z minusów po stronie mistrzów Polski zapisać należy znów niepokojąco słabą grę z kołem. W drugim z rzędu meczu o stawkę (pomijając przerywnik w postaci Zagłębia) Julen Aginagalde nie potrafił wpisać się na listę strzelców. Najpierw znakomitego Hiszpana powstrzymali obrońcy Wisły, teraz Mieszkowa Brześć. Ponownie nie popisał się także Mateusz Kus. Abstrahując od czerwonej kartki, którą zobaczył na kwadrans przed końcem, po raz wtóry okazał się najsłabszym elementem kieleckiej defensywy, znów przegrywając polsko-rosyjski pojedynek. Tydzień temu ośmieszył go Żytnikow, teraz Pavel Atman – z dorobkiem siedmiu bramek najskuteczniejszy wśród gospodarzy.
Cieszyć może zaś powrót do formy Michała Jureckiego (10/13), komplet wykorzystanych karnych (6/6), znów genialny Zorman (4 bramki, 4 asysty), dwa obronione karne przez Szmala i celnie bombardujący Bielecki (8/9). Ostatecznie zadecydowała jednak dłuższa ławka mistrzów Polski. To właśnie w ostatnim kwadransie gry żółto-biało-niebiescy budowali swoją przewagę, podczas gdy rywale oddychali już rękawami.
Cztery bramki zaliczki i rewanż u siebie – awans zdaje się niemal pewny. “To była dopiero pierwsza połowa” – wielokrotnie po meczu tonował nastroje trener Dujszebajew. Na szczęście, tym razem, kielczanie do szatni zeszli w dobrych humorach.
Oba rewanże odbędą się w sobotę, 26 marca. Vive swój mecz rozpocznie o 16.00, Wisła dwie godziny później.