Kiedy Widzew Łódź jako ostatni polski klub występował w tych elitarnych zawodach, Robert Lewandowski miał 8 lat, telewizja Polsat transmitowała pierwsze losowanie totolotka, a Wisława Szymborska otrzymała literacką nagrodę Nobla…Tak. To było bardzo dawno. Od sezonu 1996/97 ŻADEN polski zespół nie przebrnął kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Na naszej drodze oprócz silnych klubów takich jak Real Madryt, Barcelona, czy Fiorentina, stawały także “potęgi” z Azerbejdżanu, Estonii, czy Cypru. Ale zapomnijmy o tym na moment, zimowy sen się skończył, Liga Mistrzów wraca do gry, a my wracamy wraz z nią, ale do wydarzeń sprzed 20 lat.
Popisy łódzkiego Widzewa ograniczyły się do występu w fazie grupowej. Zanim to jednak nastąpiło, w drodze kwalifikacji zawodnicy z Łodzi musieli pokonać w dwumeczu Brøndby IF. Powiedzieć, że to był horror, to jak nic nie powiedzieć. W pierwszym meczu polska drużyna wygrała 2:1, zaś w rewanżu rozgrywanym w Danii do przerwy przegrywała 2:0. W 48. minucie Breondby prowadziło już 3:0 i duńscy kibice fetowali awans. Na szczęście w 56 minucie gola zdobył Marek Citko, a kilka minut przed końcem polskich fanów uradował Paweł Wojtala – wynik 3:2 premiował właśnie Widzew. Legendarne stały się słowa Tomasz Zimocha komentującego to spotkanie – “Panie Turek! Niech pan kończy!”.
A więc stało się! Widzew Łódź zagra w Lidze Mistrzów. Trzeba jednak przyznać, że polski klub trafił do wyjątkowo trudnej grupy. Atletico Madryt i Borussia Dortmund były i nadal są uznanymi markami w piłkarskim świecie, a Steaua Bukareszt także nie była chłopcem do bicia. Ekipa trenera, Franciszka Smudy, nie zamierzała jednak poddać się bez walki. Na polskie warunki ówczesny Widzew to był prawdziwy ‘Dream Team’! Oprócz wspomnianych już Citko i Wojtali, w bramce grał Maciej Szczęsny, w polu czarował Sławomir Majak i Mirosław Szymkowiak, a drużynę świetnie wspierał m.in. Jacek Dembiński i młody Marcin Zając.
Widzew przygodę z europejskim turniejem rozpoczął od wyprawy do Niemiec. W spotkaniu z przyszłym triumfatorem Ligi Mistrzów-Borussią wstydu nie było. Łodzianie przegrali 1:2, a sam mecz naprawdę mógł się podobać. Potem do Łodzi przyjechali mistrzowie Hiszpanii. Atletico tym razem, nie pozostawiło Widzewowi złudzeń. Bez najmniejszego wysiłku, rozgromili polską ekipę 4:1. Ale z tego meczu nie wynik zapamiętają kibice, a niesamowitego gola Citki, który przelobował bramkarza gości z połowy boiska. W trzecim meczu Widzewowi nie udało się pokonać zespołu z Bukaresztu, a porażka 0:1 przekreśliła w zasadzie szanse łodzian na awans do kolejnej rundy rozgrywek. Mimo to, kolejne mecze podopiecznych Smudy były naprawdę udane. Po rewanżu i zwycięstwie u siebie 2:0 ze Steauą przyszedł, pozytywnie zaskakujący remis z Borussią. Ostatni-pożegnalny mecz odbył się 4 grudnia 1996 roku na Estadio Vicente Calderón w Madrycie. Widzew przegrał 0:1 z Atletico Madryt i zakończył swoją przygodę z Ligą Mistrzów.
Nikt pewnie nie podejrzewał, że przez kolejnych 20 lat nie ujrzymy żadnego polskiego zespołu w tych elitarnych rozgrywkach. Co roku przypominamy sobie grę Widzewiaków, mając nadzieję, że tym razem jeden z klubów z Ekstraklasy awansuje do fazy grupowej Ligi Mistrzów… No cóż. Musimy przeczekać przynajmniej ten sezon i liczyć na to, że ta piłkarska niemoc w końcu zostanie przełamana.
A co po latach słychać w Łodzi? Ano nie za ciekawie. Wprawdzie w 2010 roku klub ten został odznaczony Diamentową Odznaką PZPN “za wybitne zasługi sportowe, osiągnięte na przestrzeni lat”, ale niestety, względy pozasportowe niedługo później wzięły górę i w 2015 roku z powodu kłopotów finansowych spółka RTS Widzew Łódź SA upadła. Sam klub nie przestał jednak istnieć. Od sezonu 2015/16 można obserwować jego zmagania w IV lidze…
źródło zdjęcia: weszlo.com