Włochy to nie tylko kuchnia i piękne kobiety, ale również liga Serie A, która przyciąga najbardziej zagorzałych kibiców z okolic basenu Morza Śródziemnego. Dwa największe włoskie miasta. Stolica mody i turystyczna Ziemia Obiecana. Mediolan i Rzym. To właśnie z tych metropolii wywodzi się AC Milan i AS Roma.W sobotni wieczór na Stadio Olimpico odbył się szlagier kolejki ligi włoskiej.
Jeszcze kilka lat temu żaden piłkarski fanatyk nie omieszkałby się od ujrzenia spektaklu, który regularnie prezentowały obie drużyny. Sytuacja się nieco zmieniła, jednak prestiż drużyn, wypracowany przez dekady, pozwala na nazwanie spotkania hitem kolejki.
Gospodarze rozpoczęli brawurowo. Początek wskazywał na ich przewagę, a sytuacja przyniosła pierwsze wnioski – zawodnicy Romy chcieli ocalić trenera Garcia przed utratą stanowiska.
W czwartej minucie do rzutu wolnego w bocznej strefie boiska podszedł Miralem Pjanić. Bośniak dośrodkował piłkę tak precyzyjnie, że można było odnieść wrażenie, iż piłka w locie zamieniła się w bumerang i wraca do wykonawcy stałego fragmentu gry. Wrażenie było mylne, dlatego że na drodze futbolówki stanął Antonio Rüdiger, który ze stoickim spokojem, niczym sprawunki w supermarkecie, wpakował piłkę do siatki. Na trybunach zapanował szał radości, a bohaterowie tej akcji zyskali szacunek porównywalny do Giuseppe Garibaldiego i jego zasług w zjednoczenie Włoch.
Kolejne minuty meczu to akcje ciągnące się niczym ser na wypiekanej w kamiennym piecu pizzy. Drużyna Rossonerii przez pewien okres w tym meczu do złudzenia przypominała wiernych przyjeżdżających na wystąpienia Papieża Franciszka, a nie zawodników walczących o najwyższe cele. Do końca pierwszej połowy na płycie boiska nie miała miejsca żadna spektakularna akcja, jednak zauważalne było większe zaangażowanie, które pojawiło się w szeregach drużyny gości.
Dopiero w 50. minucie Keisuke Honda popisał się doskonałym dośrodkowaniem w pole karne. Mowa oczywiście o piłkarzu Milanu, a nie o nowym modelu samochodu japońskiej korporacji. W polu karnym świetnie odnalazł się Juraj Kucka. Jego strzał głową był mniej więcej tak inteligentny jak działania langustynek chowających się przed zimnem w błotnistym podłożu. Słowak oszukał bezradnego w tej sytuacji Wojciecha Szczęsnego. Polski bramkarz ratował swój zespół w kilku innych sytuacjach, wykazując się doskonałym instynktem.
Strzelec wyrównującego gola miał jeszcze jedną doskonałą szansę w tym meczu, jednak nie wykorzystał jej. Do ostatniego gwizdka sędziego, mecz przebiegał dość spokojnie i wynik nie uległ zmianie. Remis to wynik, który nie satysfakcjonuje żadnej ze stron, a sytuacja selekcjonerów obu drużyn pozostaje niestabilna. Po spotkaniu pozostaje lekki niedosyt i tęsknota za dyspozycją zespołów z poprzednich sezonów.