Objedzeni Bratwurstami, opici piwem i obłowieni na Weinachtsmarktcie wracają na niemieckie murawy. Piłkarze Bundesligi zdążyli rozegrać już jedną kolejką po długiej, zimowej przerwie. Przed nami kolejna, jeszcze bardziej emocjonująca niż ta sprzed tygodnia. Na szczycie aż cztery spotkania, lecz wart uwagi jest szczególnie mecz pomiędzy Herthą Berlin, a Borussią Dortmund. Stadion Olimpijski w stolicy Niemiec to arena, na której rozegrany został szlagier kolejki.
Gdyby ktoś stanął (czysto hipotetycznie) na drugim miejscu w tabeli i spojrzał w kierunku trzeciego, mógłby się trochę zdziwić i ujrzeć głęboką przepaść.
Dziesięć. Mimo, iż liczba ta jest dość pożądana, zwłaszcza przez młodych adeptów w okręgówkach, to jej lokalizacja mieści się na tylnej części koszulki, a nie w rubryce w tabeli, o mało tajemniczej nazwie “PUNKTY”. Odjęcie dwóch liczb od siebie to nie skomplikowane liczenie całek, więc rachunek jest prosty – Hertha traci do Borussii wspomniane już wcześniej 10 punktów.
Zaczęło się od niemałego, zaskakującego “boom” w wykonaniu gospodarzy. Darida przymierzył z okolic szesnastki. Strzał był niezwykle silny, jednak niewystarczająco precyzyjny. Bramkarz Borussii był na straży i zdołał złapać piłkę, chociaż strzał ten przysporzył mu delikatne kłopoty.
W 22. minucie, w kierunku bramki gości zaczął płynąć ciepły prąd, który przyniósł kolejną sytuację dla zawodników z Berlina. W konsekwencji, w szeregach obronnych Dortmundczyków nieco się zagotowało. Do piłki wrzuconej z rzutu rożnego najwyżej wyskoczył niepilnowany Brooks. Strzał częścią ciała, która jest najbardziej narażona na działanie promieniowania słonecznego, wylądował na górnej siatce, ponad poprzeczką. Tuż po tej sytuacji, Amerykanin był wyraźnie niepocieszony jej rezultatem. Jego wymowny gest mógł przypominać złość osoby zwijającej bandaż, w momencie kiedy wypuści go z rąk i musi zaczynać konstruowanie rolki od nowa.
Najgroźniejszą sytuacją w całym meczu była sytuacja z 32. minuty. Zawodnicy Borussii wykonywali rzut rożny. W narożniku boiska stało dwóch zawodników z Dortmundu, którzy najwyraźniej nie kwapili się do wykonania stałego fragmentu. Rozejrzeli się, spojrzeli w kierunku pola karnego. Przez chwilę mogło się wydawać, że zawodnicy przypomnieli sobie niedawne urlopy i zagraniczne pobyty. Leżaki, ciepły piasek i orzeźwiające kąpiele w śródziemnomorskich kurortach. Czar wspomnień jednak prysł i w kierunku bramki Herthy Berlin posłana została mocna piłka. W polu karnym świetnie odnalazł się Hummels. Strzał Niemca nie był jednak na tyle groźny, by zagrozić Jarsteinowi. Bramkarz popisał się doskonałą interwencją. W pierwszej połowie nie odnotowano żadnej bramki.
Kierując się cytatem klasyka: “A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”, w drugiej połowie klarownych akcji było jeszcze mniej, a właściwie jak na lekarstwo. Tempo gry znacznie spadło, nazywanie pierwszej połowy burzą, nawet w tym piłkarskim wymiarze, wydaje się być zwykłym faux pas. Gdyby wszystkie anomalia pogodowe były takie jak ten mecz, na świecie nie odnotowywano by klęsk żywiołowych.
W 77. minucie do głosu doszli jeszcze gospodarze. Sprawnie wyprowadzony kontratak nie został nagrodzony jednak gromkimi brawami. Może dlatego, że końcowy strzał był niecelny.
Jeśli miałbym posługiwać się fejsbukowym sposobem oceniania zdjęć wśród użytkowników będących w przedziale wiekowym 10-13, to ciekawość tego meczu oceniłbym 2/10. Z pewnością, można stwierdzić, że Niemcy po długiej przerwie nie wrócili jeszcze na właściwe tory, a ich gra pozostawia wiele do życzenia. Być może Bratwursty stanęły im na żołądku.