14 lutego – każdy doskonale wie co wtedy jest za “święto”. Jedni uwielbiają Walentynki, drudzy ich nienawidzą. Dla jednych alternatywą na ten dzień jest wyjście do kina z ukochaną osobą, a dla drugich butelka dobrej whiskey. Ale jak to jest na prawdę z tym Dniem Zakochanych?
To młode “święto”, bo przyszło do nas w latach 90 XX w. z kultury francuskiej i krajów anglosaskich. Jego patronem jest św. Walenty. Ten dzień szczególnie hucznie obchodzą osoby będące w związkach. Obdarowują się prezentami, kwiatami, wychodzą do kina, do restauracji, mówią sobie często zapomniane słowa, składają życzenia, które mają być dowodem miłości. Sklepy i centra handlowe kuszą promocjami i wyjątkowymi wystawami ze słodkimi, różowiutkimi gadżetami na tę, jakże magiczną okazję. My, pod wpływem chwili, ulegli wobec taniego marketingu, kupujemy niepotrzebne przedmioty.
Jednak, te Walentynki niczemu nie służą. Poza przedsiębiorstwami czerpiącymi z tego korzyści majątkowe. Jeśli się kogoś prawdziwie kocha, to nie potrzeba żadnych wyróżniających się dni, aby to okazać. Kocha się za nic i mimo wszystko. Codziennie zdobywa się ukochaną osobę, przynosi się jej kwiaty, daje prezenty, wychodzi do kina, mówi miłe słowa. Jeśli komuś ktoś się podoba, nie trzeba czekać do 14 lutego, aby wyznać mu swoją miłość, bo czasem może być za późno. Jeśli na kimś naprawdę Ci zależy, nie potrzebujesz Walentynek. Zacznij działać od razu. Do odważnych świat należy.
A co na to single? Oni są w świetnej sytuacji. Są sami, bez żadnych problemów z drugą połówką, nie muszą się wykosztowywać na tandetne plastikowe cacuszka, aby zadowolić ukochaną osobę. Ale kurczę! Te wszystkie piosenki o miłości, jaka to ona jest słodka, wspaniała, do końca, ach, och, ech, wpędzają samotników w większy dół emocjonalny. Swoją drogą, przydałoby się nakopać temu, kto wymyślił “i żyli długo i szczęśliwie “. A wiadomo, że jeśli nadejdzie to cudne “święto” zakochanych, to zostajemy sami, bo przecież przyjaciele mają też swoje życie. I co wtedy robimy? Zamykamy mieszkanie, odpalamy dobry film, sięgamy po koc i rozkoszujemy się smakiem dobrego alkoholu. Tak, to jest idealny wieczór. Wcześniej czy później każdy z nas spędzi właśnie w ten sposób wieczór walentynkowy.
Chcę nawiązać jeszcze do początku tekstu, gdzie słowo święto wzięłam w cudzysłów. Nie jestem zwolenniczką dni, które potocznie nazywa się właśnie świętami. Dzień Dziecka, Dzień Matki, Dzień Strażaka, dzień tego i tamtego… Co to za idiotyczna moda?! Każde z tych “świąt” jest przepełnione zwykłym konsumpcjonizmem i komercją. Niestety, takie dni wchodzą do naszej codzienności i stają się… tradycją! Aż mdli mnie, gdy o tym pomyślę. Jednakże aż tak negatywnie ich nie odbieram, bo nie jestem pewna czy ktoś tak po prostu bez okazji dałby swojej babci prezent. Jako ożywienie mają ten jeden plus. Ale mam nadzieję, że jakaś siła uderzy w nasze poglądy i rozbije te ” święta”, a wtedy wszyscy tak jak powinni, będą musieli okazać sobie uczucia bez nich.
Oczywiście nie mówię STOP miłości, bo tak nie jest. Miłość to przecież cudowne uczucie, które wzbudza motylki w brzuchach dziewcząt, jak i u chłopców. Dzięki niej dzielimy swe troski i radości z drugą osobą. Czujemy się docenieni. Mamy świadomość, że jednak nie jesteśmy tak bardzo bezwartościowi. Dodaje nam skrzydeł! Możemy wtedy góry przenosić!