Są takie tematy, które dość często porusza się w książkach młodzieżowych. A przynajmniej swego czasu często się je poruszało. Rzekłabym, że wręcz do znudzenia maltretowało się w kółko to samo. Dlatego już sama okładka – tak, wiem, nie ocenia się książki po okładce – trochę mnie zraziła. Już widziałam ten trójkąt miłosny. Ale wszyscy mówili, jaka ta książka jest fajna, super, hiper i w ogóle cudeńko, a oceny na portalach dla czytelników świadczyły o tym, że jest ciekawa. W związku z tym ją wypożyczyłam. A że bibliotekarz miał mocny argument o treści „Jest też druga część, chce ją pani od razu wypożyczyć?” to skusiłam się na dwa tomy. I po co mi to było?
Trójkąty miłosne pojawiają się bardzo często w książkach młodzieżowych – „Zmierzch”, „Pamiętniki wampirów”, „Rywalki”, „Królowa lata”, w „Igrzyskach śmierci” również i mogłabym tak wymieniać dalej, patrząc tylko na własną biblioteczkę. W przypadku „Wybranych” było dokładnie tak samo. Już patrząc na okładkę, która jakaś wybitna nie jest, można się było tego domyślić. A jeżeli nie, to starczyły dwa zdania na odwrocie: „Czy w jego odkryciu pomoże dziewczynie przystojny Sylvain? A może outsider Carter?”. Trójkąt miłosny, rozterki głównej bohaterki – odhaczone na liście typowości.
Szanowana Alyson Sheridan – potocznie Allie – lubi pakować się w kłopoty. Jest buntowniczką, wymyka się z domu, farbuje włosy na czerwono, chodzi w martensach i bazgrze graffiti w szkole. Jednocześnie cierpi na ataki paniki, a więc sama praktycznie oddaje się w ręce policji po tym, jak się przed nimi ukryła. Kiedy po raz trzeci trafia na komisariat policji za wandalizm, jej rodzice mówią: dość! Wysyłają ją do specjalnej szkoły, o której nikt, nigdy nie słyszał, nie wiadomo w sumie, gdzie ona jest, ale istnieje. Ma nawet osobny semestr prowadzony w wakacje dla wybitnych uczniów. Nie mają tam Internetu, telewizorów czy telefonów komórkowych – mają się uczyć zapewnienia sobie rozrywek na inne sposoby – dlatego grają w tenisa po ciemku, co na pewno jest bardzo bezpieczne
i zgodne z zasadami BHP. Allie za karę zostaje wrzucona do szkoły pełnej bogatych dzieciaków, które lubią się chwalić swoimi rodzinami. Poznaje miłą dziewczynę, która staje się jej przyjaciółką – kolejny element odhaczony. Najważniejsze jest jednak to, że spotyka dwie bardzo znaczące postacie – Sylvaina i Cartera (o których na marginesie jest spór: który to który na okładce).
Oczywiście chłopcy są – jak to mówi moja koleżanka – cud, miód i orzeszki. Mamy super przystojnego francuza, który nie interesuje się za bardzo otaczającymi go dziewczynami – Sylvain. Jest inteligentny, miły, szarmancki i pierwsze co zrobił, to zaczął podrywać nową w szkole Allie. Właściwie to kolejny stały motyw – dziewczyna, która zostaje przeniesiona do innej placówki. Spotyka również niemiłego, tajemniczego kobieciarza Cartera, na którego ma uważać – wszyscy jej to powtarzają i pchają ją w ramiona Sylvaina. Nie może być jednak tak, że tylko jeden ma szanse. Obydwoje praktycznie padają dziewczynie do stóp, nienawidzą się nawzajem i walczą o względy pięknej dziewoi!
No tak, ale jakaś fabuła oprócz tego jest, prawda? Jakaś tam jest… Po książce, która jest tak wysoko oceniana spodziewałam się chyba czegoś bardziej wyrafinowanego, ale COŚ faktycznie się dzieje. W szkole jest tajna organizacja o której wszyscy wiedzą, wszyscy są praktycznie pewni, kto do niej należy, ale nikt nie powinien być tego świadomy. Jak dla mnie to w tym układzie trochę słaba tajna organizacja… Allie próbuje odkryć coś na jej temat – oraz swojej rodziny. Dziewczyna zostaje wrzucona w wir różnych wydarzeń, które zaczynają się dopiero w połowie książki, a prawdziwa akcja rozgrywa się na ostatnich trzydziestu stronach. Oprócz tego mamy tutaj rozterki dotyczące życia miłosnego głównej bohaterki, jej rozmowy z przyjaciółmi i poza tym nic nadzwyczajnego. Są jakieś tajemnice, jakieś kłamstwa, ale to wszystko jak dla mnie jest zbyt przerysowane. Prawdopodobnie, gdyby nie ogromna awaria prądu, która spowodowała, że przez pięćdziesiąt godzin jedyne, co mogłam robić w domu to czytać książki i patrzeć, jak trawa w ogródku rośnie, to przerwałabym tą książkę dość szybko. Nie wniosła nic ciekawego, nie zapadła mi niczym wyjątkowym w pamięć. Bardziej mnie nużyła i irytowała. A w przypadku drugiej części było tylko gorzej… Na samą myśl, że miałabym przeczytać pozostałe trzy tomy zaczyna mnie skręcać.
Czy było coś pozytywnego w tej książce? Dobrze zajęła mi czas, kiedy nie miałam prądu. Momentami dałam się ponieść tej rywalizacji o Allie, ale potem przestałam się na tym szczególnie skupiać. Jest to taka książka na odreagowanie od świata, podobna do wielu innych, które już przed nią były. Może parę lat temu – około czterech – zachwycałabym się tą serią bardziej. Ale dzisiaj jestem na nie.
Ocena: 6/10
AlaJot
July 22, 2015 at 10:35 amMina tego z prawej bezbłędna : D