Onion w wielkim świecie, czyli z czym jeść #erasmusa

            Wnoszenie przeładowanych walizek nawet na 1 piętro nie jest takie proste jak się wydaje. Zwłaszcza, kiedy jest ich jakiś milion. Albo dwa. Ale veni, vidi, vici, jak zwał tak zwał. Dostałam klucze do pokoju, rozpakowałam się, przypomniałam sobie, że ostatni posiłek jadłam sto lat temu. I tak oto moim pierwszym celem rostockiej wycieczki stał się… Burger King.

Idąc po kolei – niemieckie akademiki troszeczkę różnią się od polskich. Przede wszystkim, nie znam nikogo kto nie miałby jednoosobowego pokoju. Zazwyczaj są one połączone w tzw. „boxy” – dwa/trzy jednoosobowe pokoje, których lokatorzy współdzielą, w moim przypadku, łazienkę. Kuchnia przypada na pół piętra. Druga rzecz to brak jakiejkolwiek „pani z portierni”. Owszem, jest zarządca budynku, który przyjmuje nowych lokatorów, ale pracuje on do godziny 16. Jeśli kiedykolwiek próbowaliście „nielegalnie” nocować w polskim akademiku, wiecie, że pan/i portier wyczuje każdego, kto nie zostawił dokumentu przy wejściu albo nie zapłacił za noc. W moim przypadku natomiast goście to dla nikogo żaden problem, czy są to dwie noce czy tydzień. ( A wiem bo już to sprawdziłam). God bless…Germany.

            Uczelnia. Bajka. Pierwszy tydzień spędzony na Erasmusie to z reguły Orientational Week, podczas którego macie czas na załatwienie wszystkich podpisów i innych niepotrzebnych Wam rzeczy ( tzn. według Was one nie będą potrzebne, w rzeczywistości bez nich nie zostaniecie oficjalnie Erasmus student). Uwierzcie, że po drugim dniu biegania od urzędu do sekretariatu i odwrotnie będziecie pluć sobie w brodę, że nie siedzicie teraz pod ciepłym kocem na maminej kanapie. Jak już uporacie się z milionem kartek, jesteście oficjalnie studentami zagranicznej uczelni i zaczyna się przygoda Waszego życia.

            Pierwsze zajęcia to trauma. Czy znacie biegle język wykładowy, czy nie, nadal będziecie mieli wrażenie, że chyba zgubiliście się gdzieś w czasoprzestrzeni. Niemieckie zajęcia, które dla nas normalnie byłyby zwykłymi wykładami, podczas których my siedzimy, a to wykładowca zdziera sobie gardło przez 1,5 godziny, wyglądają zupełnie inaczej. Tak zwane Hauptseminar to bardziej nasze ćwiczenia. Podczas pierwszych zajęć dostajecie plan każdych kolejnych do końca semestru. Literatura, dyskusje, prezentacje, referaty, symulacje. Brzmi znajomo?

            Odpadają spóźnienia i wychodzenie wcześniej z zajęć. Niemiecka punktualność to bycie 5 min przed czasem, kwadrans studencki to legenda. Natomiast jeśli chodzi o koniec zajęć… Studenci dziękują wykładowcy po każdym wykładzie. Jak? Pukając w ławkę. Knykciami. Po jakimś trzecim razie dotarło do mnie, że taki to już zwyczaj. No a kiedy wejdziesz między wrony, zacznij krakać jak i one.

            Na zakończenie, czas na radę Cioci-Kierowcy-Sandry. Jeśli wybraliście/macie zamiar wybrać się na Erasmusa autem, upewnijcie się, że macie gaśnicę i trójkąt na wyposażeniu, bo nigdy nie wiadomo kiedy Wasze auto postanowi się zmęczyć na Autobahnie albo innym środku niczego. A jak już to zrobi, to pomoże Wam tylko laweta. No chyba, że w przeciwieństwie do mnie znacie na tyle szalonych ludzi, że byliby w stanie Was holować. (Poznam chętnie takich szaleńców!)

PS Nie zapomnijcie o zimowych oponach!

Do następnego,

Onion.

         

Comments

  • No comments yet.
  • Add a comment